Gdyby Lilith nie opuściła Raju, świat mógłby być piękniejszy. Gdyby Bóg nie był uległy wobec Adama, żadna kobieta nie musiałaby spełniać oczekiwań mężczyzn. Czy wtedy świat byłby lepszy? Czy gdyby jedyną siłą była siła miłości i kobiecej czułości, to nadal bylibyśmy w Raju?
Jakby to było obudzić się w świecie krągłym, miękkim, pozbawionym przemocy i obaw o nocny jogging w parku? Wyobraźmy sobie długie poranki okraszone delikatną masturbacją na lepszy dzień i kąpielą w towarzystwie innych kobiet. Dziewczyńskie towarzystwo na tle architektury w kolorystyce wyjętej z filmów Wesa Andersona. Siostrzeństwo i poczucie wspólnoty, które każdego dnia pławi się w dumie kobiecości.
Rytm dnia, miesiąca, roku i życia w tym idyllicznym świecie wyznacza cykl menstruacyjny, który nie jest niczym uporczywym, skrywanym i budzącym konsternację. Wręcz przeciwnie – to powód do dumy i szacunku, to fizyczny symbol mądrości minionych czasów. Równie istotna i celebrowana jest menopauza, która nie jest przyczyną wykluczenia społecznego, stania się przezroczystą i zawieszenia między kobiecością a nicością. Przekwitanie to dorastanie do dumnego miana mędrczyni, która zachowuje swą mądrość wewnątrz ciała i umysłu, dzięki czemu rozumie rzeczy i dziwy, które są niepojęte dla młodych kobiet, czy mężczyzn.
W tym cudownym świecie kobiety same decydują o swoim ciele. Córki wychowywane są w babskich komunach. Kobiety każdego dnia oddają się masażom i otulającym zapachom. Nie pamiętają już czasów, kiedy spędzało się godziny w gabinetach terapeutycznych, czy omawiało problemy z przyjaciółkami. Kolektyw dba o każdą z nich, nie dopuszcza do oceny, granice są miękkie, jak wnętrza krągłych domów, w których żyją. Ta idylliczna wizja świata znalazła się w „11%” Maren Uthaug. Dunka stworzyła feministyczną utopię, w której krągłe i miękkie ma wypierać to, co ciemne, zimne i stworzone przez mężczyzn. Siła miłości i siostrzeństwa ma pokonać męską energię agresji i brutalności.
Aż ciśnie się na usta pytanie – co z mężczyznami? Mężczyźni zostali odizolowani, zamknięci w Centrach, gdzie pod opieką specjalistek są poddawani hormonoterapiom, pozwalającym okiełznać ich naturalną agresję i potrzebę czynienia zła. Takie rozwiązanie było niezbędne do stworzenia bezpiecznego świata pozbawionego wojen i gwałtów. Samce służą do pozyskiwania nasienia i sprawiania przyjemności penisistkom (kobiety preferujące seks z męskim członkiem). Praktyczny wymiar męskości to tytułowe 11%, które stanowi odsetek samców gwarantujących reprodukcję ludzkości bez zagrożenia chowem wsobnym. 11% to również pierwsza rysa idealnego świata, ponieważ urodzenie chłopca wchodzącego do wskazanej grupy odbiera matce prawo wyboru. Ciężarna, zgodnie z panującymi zasadami, musi urodzić światu tego chłopca, aby z czasem móc wydać na świat upragnioną dziewczynkę.
Obecność mężczyzn to kwestia (jeszcze) praktyczna i przestroga przed powrotem do czasów mrocznego patriarchatu. Fizyczne pozostałości władzy mężczyzn są widoczne w slumsach, gdzie spowite roślinnością i poddane samorozkładowi majaczą stare, kanciaste domy, ogromne budynki użyteczności publicznej i zapomniane markety. I tu pojawia się kolejna rysa na feministycznej utopii – zapomniane budynki są zamieszkane przez kobiety wykluczone z miękkiego i czystego świata. W slumsach żyją czarownice, które swoją mądrość i wiedzę czerpią ze świata natury, zgłębiają tajniki ziołolecznictwa i poddają się fazom księżyca. Ich życie jest dalekie od miękkiego centrum miast, gdzie nauka jest początkiem i końcem wszystkiego. To tu swoje miejsce znajdują pracownice seksualne – mężoni, którzy są tańszą alternatywą mężczyzn ze sterylnych Centrów.
W slumsach również niezwykle silne jest siostrzeństwo, jednak nie jest ono tak pachnące i kolorowe, jak na krągłych osiedlach. Kobiety poddają się hierarchizacji, mocno dbają o własną prywatność i przestrzeń. Ich indywidualizm jest znacznie silniejszy, a charaktery wydają się bardziej nieposkromione. Życie pozbawione wygód i pudrowego koloru pokazuje kontrast między starością i młodością. Utratę gibkości umysłu, która nieuchronnie powoduje oddalanie się od siebie, a ostatecznie osamotnienie. Klasztor zamieszkany przez bohaterki powieści oddaje nastrój wykluczenia, chłód panujący w jego wnętrzu ma wymiar zarówno fizyczny, jak i emocjonalny, mentalny.
Przewodniczkami czytelnika po eklektycznym świecie ery kobiet — będącym połączeniem duńskiej filozofii hygge z mroczną estetyką noir — są Medea, Wicca, Cicha i Eva. Każda z nich jest wyjątkowa i skrywa tajemnicę. Ich losy są ze sobą ściśle powiązane, z czego same zainteresowane nie zawsze zdają sobie sprawę. W tym idealnym świecie, każda kobieta ma swoją ranę, niedoskonałość i mierzy się z tymi samymi emocjami, co w czasach patriarchatu – poczuciem niedoskonałości, chęcią sprostania innym, strachem przed krzywdą, potrzebą akceptacji społecznej.
Czytając „11%” nie sposób nie powędrować do znanych w kulturze książek i filmów – „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, „Nie jestem łatwy” Eleonore Pourriat, czy rodzimej „Seksmisji” Juliusza Machulskiego. I jak w każdym z tych utworów, tak i podczas lektury powieści Mareny Uthaug, czytelnik dochodzi do trywialnego wniosku – utopia jest niemożliwa do zrealizowania, a życie społeczne wpisuje nas w ramy, które bez względu na cel, zawsze będą niewygodne dla jednostki.