Proza wojenna kojarzy mi się z bohaterstwem. Postawą, która nie pozostawia wątpliwości, co do honorowych postaw postaci, ich nieugiętości w walce o kraj, wolność. Tymczasem Szczepan Twardoch w „Nullu” pokazuje bohaterów zwyczajnych.
Pisząc o tej książce należałoby zacząć od uprzedzenia przyszłych czytelników, że nie znajdą w niej zaskakujących zwrotów akcji, błota, krwi i przenikliwych strategów. Natomiast czekają na nich zwykli ludzie, którzy znaleźli się na pierwszej lini frontu. Ludzie, których nie zawsze zaprowadziła tam miłość do ojczyzny. Co więcej – dla niektórych walka nie toczy się o ich kraj.
Pamietam, jak czytając jedną z książek Pawła Pieniążka zwróciłam uwagę na jego, nazwijmy to, „rozczarowanie” wojną. Reportażysta napisał, że wojna to czekanie, nieustanne i nudne czekanie. I coś z tego czekania oraz nudy jest w książce Twardocha.
Narrator wraz z bohaterami czeka na kolejne rozkazy, a międzyczasie przenosi czytelników w przeszłość. Pokazuje życie kolejnych postaci sprzed wojny. To, co ich wszystkich łączy to chęć ucieczki – od przeszłości. Niektórym towarzyszy przywiązanie do walki, które rozpoczęło się na Majdanie i trwa kolejne lata. Wydaje się, że nie potrafią inaczej. Są i tacy, którzy szukają zemsty za krzywdę, jaką wyrządzili im (i ich bliskim) Rosjanie.
Postać, która najbardziej zwróciła moją uwagę, to Maks – mężczyzna który zbiera fundusze, żeby zaopatrzyć walczących w broń, drony, agregaty. Maks chętnie odwiedza żołnierzy, składa obietnice dostarczenia wszystkiego, czego potrzebują. A to, co go najbardziej przeraża, to myśl o końcu wojny. Bo trzeba wiedzieć, że Maks jedynie dużo obiecuje, mniej realizuje, a największą nagrodą dla niego jest bycie postrzeganym jako wilki społecznik. Tylko wojna pozwala mu kreować portret cywilnego bohatera.
Dla mnie „Null” to opowieść o ludziach, nie wojnie. Może właśnie o to chodzi w prozie wojennej?